Facebook Facta Nautica
Facta Nautica - Internetowy Magazyn Nautologiczny
   
-   MORZE   |   MARYNARKA HANDLOWA   |   STATKI   |   OKRĘTY WOJENNE   |   WRAKI   |   MARYNARKA WOJENNA   |   ŻEGLUGA   -
           
WSPOMNIENIA
       
         
         
         
 
-  PASAŻEROWIE  -
 
 
  Wojciech T. Pyszkowski
   
 
           
Drobnicowiec m/s ADOLF WARSKI miał, podobnie jak większość statków handlowych, 12 miejsc pasażerskich.
-

Statek handlowy może mieć maksymalnie 12 miejsc pasażerskich i z reguły tyle ma. Miejsca te są przeznaczone
dla tych, którzy chcą podróż do miejsca przeznaczenia urozmaicić sobie pobytem na statku, lub dla tych, którzy
wykupili sobie miejsce na rejs okrężny, np. w celach turystycznych i przy okazji poznać życie na zwykłym
statku.

Pasażerów można z grubsza podzielić na wścibskich, polemizujących (w tym krytycznie) i przyjacielsko
bratających się z załogą. Wszystkie te grupy łączy jedno – obowiązkowa wizyta na mostku.

Kapitanowie z reguły odradzają załodze zbyt bliskich kontaktów z pasażerami.

Postaram się przedstawić poszczególne grupy pasażerów, przytaczając poniższe przykłady.
.
Pasażer wścibski
.
m/s ADOLF WARSKI

W nocy miałem „psią wachtę”, od północy do czwartej
rano. Najpierw stałem z olbrzymią lornetką, wypatrując
pozycyjnych świateł płynących statków i obserwowałem
ich echa na ekranie radaru. Potem przez godzinę
sterowałem, utrzymując kurs 282°. Dotychczas byłem
przyzwyczajony do wielkiego koła sterowego na
DARZE
i hydraulicznej karuzeli na instrumentalnym statku
ZENIT. Dlatego zaskoczyła mnie łatwość manewrowania
malutkim, półokrągłym sterem i bez wysiłku, co jedną
czwartą obrotu, z minimalnymi odchyleniami,
utrzymywałem statek na właściwym kursie.

Pod koniec wachty zjawił się na mostku PASAŻER. Z gołą
głową, w okularach, z wystającymi spod jesionki
spodniami od piżamy. Na całym statku, tylko jeden,
jedyny, entuzjasta, doktor filozofii. Płynął do Kalkuty.

Przebrnął przez ciemność i zaczął:

– To jeszcze Bałtyk? Jaka śliczna noc! Cudownie! Bałem
się, że zaśpię i rano już nie zobaczę Bałtyku.Prowadzę
dzienniczek podróży. Chcę napisać książkę. To wspaniale
Salonik dla pasażerów na m/s ADOLF WARSKI.
być na TOWAROWYM statku i widzieć pracę załogi! Wspaniały statek. Motory, szum motorów. Pracują bardzo
dyskretnie, aż przyjemnie słuchać. To żywa istota!

Pomyślałem sobie, że mógłbym zaprosić go na rufę. Ciekawe, co by wtedy powiedział…

Łaził wzdłuż i wszerz. Podszedł nawet do steru i wskazał palcem powtarzacz żyrokompasu.

– Dlaczego to się tak obraca?

– Dlatego, że to jest powtarzacz żyrokompasu – wyjaśniłem.

– I on się tak ciągle obraca?

– Tak, ponieważ żyrokompas jest bardzo czuły i reaguje na każdą zmianę kursu. Dużo także zależy od
umiejętności sternika.

– A gdzie jest sternik?

– Ja jestem sternikiem.

Zdębiał.

– Aha. A kurs skąd przychodzi? Na pewno z nawigacji?

– Kurs mamy odczytany z mapy i musimy go trzymać.

– To odczytuje go oficer DYŻURNY?... Wyjątkowa pogoda, jak na Bałtyk. Jeszcze zupełnie nie kołysze. Wspaniała
widoczność! Zresztą, w ogóle nie ma mgły…

Wywołał dyskretne milczenie i pobłażliwą tolerancję.

Postanowiłem jednak delikatnie wyprowadzić go z błędu, wyjaśniając, że nawet spora fala wywołuje niewielkie
kołysanie statku, że aktualna widoczność jest raczej słaba, bo nie przekracza trzech mil, co nie jest bezpieczne,
bo światła pozycyjne innego statku powinny być widoczne już z pięciu, a więc praktycznie jest teraz mgła, że
branie wysokości sekstantem absolutnie nie jest przeżytkiem (o czym wspominał wcześniej), że odległość w
nocy odczytuje się na ogół z radaru, a nie z wyimaginowanego dalmierza na lornetce, itd. itd.
Podobno stał na mostku aż do siódmej rano.
m/s KOPALNIA MARCEL

Lubię wachty podczas postoju statku na kotwicy. Nic się nie dzieje, brak napięcia, nerwy i uwaga rozluźnione.
Można nawet usiąść na kanapce i zdrzemnąć się trochę. Razem ze mną na mostku stoi marynarz, który
powiadomi mnie gdyby coś się działo.

Siadam więc na kanapce i zamierzam zamknąć na pół godzinki oczy. Słyszę jednak, że ktoś nieproszony wchodzi
do sterówki. Rozpoczyna rozmowę z marynarzem. Niski głos, starannie formułowane zdania, uprzejmy śmiech.
Rozpoznaję pasażera, który wybrał się z nami w rejs okrężny. Reporter z kamerą i aparatami fotograficznymi.
Pozornie jest poza nami – neutralny obserwator. Nie wierzę jednak, żeby w ciągu tych kilkunastu dni pobytu nie
wyrobił sobie o matrosach własnego zdania. Zresztą, nie obchodzi mnie, co myśli o mnie byle szczur lądowy.

Zamykam znowu oczy i marzy mi się Monika w gorącym słońcu. Zawsze pojawia się w podobnych chwilach,
kiedy długo nie jesteśmy ze sobą. Wystarczy króciutkie przymknięcie powiek. Ma aksamitne, gładkie ciało,
pokryte delikatnym meszkiem. Monika podchodzi do mnie i wyciąga rękę. Jej dotyk czuję bardzo wyraźnie. Tak
wyraźnie, że otwieram natychmiast oczy. Przede mną stoi pasażer.

– Przepraszam, że pana obudziłem – mówi – ale chciałbym zobaczyć, jak to wszystko wygląda na mapie.

Wstaję niechętnie i prowadzę go do nawigacyjnego stołu. Czy każdy pasażer musi tak strasznie nudzić?
Przychodzą, zarażeni tą swoją ciekawością i pytają, pytają bez końca. Na jednym ze statków przyszła na nocnej
wachcie pasażerka. Zapachniała perfumami, postała przy oknie i zaćwierkała słodko: «Dlaczego tu tak ciemno?
Dlaczego panowie nie oświetlają przed sobą drogi?». Reporterowi należy się jednak wyrozumiałość. Pokazuję
mu więc mapę z planem redy i portu.

– Tu jest basen portowy – tłumaczę – a tu nasza pozycja. W tym miejscu w tej chwili stoimy.

Reporter pochyla się nad mapą. Jest człowiekiem około pięćdziesiątki. Przystojny, dobrze odżywiony.
Zazdroszczę mu jego zawodu. Na pewno dużo zarabia i ma ciekawą, twórczą pracę. Przy okazji pozna kawałek
świata, a taki rejs traktuje jak przyjemną przerwę w ustabilizowanym lądowym życiu.
– Czy pan pierwszy raz płynie na statku? – Pytam.

– Byłem już raz w rejsie. – Pasażer z przyjemnością podchwytuje rozmowę. – Płynąłem do Narviku, też
oczywiście w celach zawodowych.

– Pana praca jest chyba bardzo atrakcyjna.

– Atrakcyjna... może tak, ale przy tym bardzo odpowiedzialna. No i oczywiście trzeba ją polubić, żeby czerpać z
niej prawdziwe zadowolenie i właściwe korzyści. Nerwowa praca...

Przechodzimy do sterówki i opieramy się o parapet pod rzędem okien na forszocie.

– ...a poza tym –  kontynuuje myśl – wymaga ciągłego napięcia i wewnętrznej dyscypliny.

– Zazdroszczę panu tej pracy.

– Chyba pan żartuje? Przecież pański zawód jest znacznie atrakcyjniejszy. Prawdziwie męski zawód. Przyznam
się panu, że zawsze marzyłem o tym, żeby pływać. Nawet zdawałem egzaminy do ówczesnej Szkoły Morskiej,
ale los rzuca człowiekiem jak mu się podoba. I tak już pozostało. Jestem fotoreporterem z duszą marynarza.
Może dlatego staram się wybierać do swoich podróży właśnie statek...

– Przesadza pan chyba z ta atrakcyjnością – przerywam mu. – Dla mnie to ciężki chleb powszedni. Widzi pan,
nawet pobyt w porcie mnie nie bawi.

– Zauważyłem to. – Reporter kręci głową. – I to nie tylko pan tak mówi. Robicie wrażenie rozkapryszonych
malkontentów. Przecież macie skarb w rękach, otwarte okno na świat. Nie wiecie, czym może być ta potworna
stabilizacja na lądzie. Od tej szarzyzny każdy stara się uciekać. Ludzie marzą o tym, żeby wyrwać się chociaż na
parę dni zagranicę, żeby odpocząć od tych drobnych, powszednich spraw, które w naszych polskich realiach
potrafią zatruć każdą radość. Znam wasze argumenty, że tęsknota, że stagnacja, że za krótkie postoje w kraju.
I rzeczywiście, są to argumenty ważkie. Ale przecież coś za coś, jak to się mówi. Przecież życie nie składa się z
samych przyjemnostek... Na morze chyba poszedł pan z własnej woli?

– Oczywiście, że tak, ale zupełnie inaczej to sobie przedstawiałem. Uważam, że pańskie wyobrażenia o naszym
zawodzie są wypaczone przez niespełnione pragnienia. Chciałby pan być na moim miejscu, ale po prostu być to
jeszcze nie wszystko. Trzeba się poczuć marynarzem, a to znaczy żyć wszelkimi związanymi z tym troskami,
problemami no i radościami. Ale tych radości jest bardzo niewiele. Poznawanie świata to rzeczywiście
urozmaicenie, ale od jakiej strony poznajemy ten świat? Przez pryzmat portowych miast i knajp. Na zwiedzanie
zazwyczaj nie ma czasu, bo postoje w portach krótkie, a na wachtach trzeba być. Służba przecież obowiązuje
każdego. Chyba pan nigdy nie pojmie źródła naszego «malkontenctwa», jak pan to nazwał. Wy, na lądzie,
widzicie tylko jeden wielki plus naszego życia – poznawanie dalekich krajów. I to przesłania wam wszystko.
Waszym zdaniem, człowiek, który dostąpił szczęścia wyrwania się poza granice Polski Ludowej, powinien
dziękować Niebu do końca swoich dni. Ale my traktujemy nasz zawód jak normalną, szarą pracę. Cięższą od
jakiejkolwiek, odpowiedzialną, a dreszczyk emocji dawno już minął. Statki są coraz większe, przeloty coraz
dłuższe, postoje w portach nie przekraczają dwóch dób. Czy nie kojarzy się to panu raczej z dobrowolnym
odseparowaniem się od świata? Dam panu przykład: rejs do Japonii na statku typu «Ziemia» trwa średnio 120
dni, z czego na postoje w portach przypada 6 dni, reszta to pobyt w morzu.

Pasażer jest niezadowolony.
Pasażer bratający się

m/s WARSZAWA

Jestem sam w kabinie i czytam listy. Po raz któryś z kolei wertuję trzyletnią korespondencję, którą zabieram
zawsze ze sobą. Listy leżą w szufladzie, równo poukładane i ściągnięte gumką. Każdy z nich zawiera cząstkę
prywatnej historii.

Lubię do nich wracać. Kładę się wygodnie na koi i po kolei czytam zakonserwowane słowa. Po dłuższej chwili
litery zlewają się w szarą, jednolitą masę i ogarnia mnie sen. Także i teraz tańczą na zapisanych kartkach.
Jestem na pograniczu rozbudzającej się wyobraźni. Słyszę jednak na korytarzu kroki.
Kabina przylega do niego jedną ze ścian. Kroki zbliżają
się i zatrzymują przed drzwiami.

– Wejść! – odzywam się, uprzedziwszy pukanie.

Do kabiny wchodzi Zenek.

– Nie przeszkadzam? Potrzebna mi jest igła.

Znowu zamykają mi się oczy.

– Potrzebna mi jest igła!

– Jaka igła? – pytam niechętnie.
– No wiesz, do szycia.

Zwlekam się z koi, wysuwam szufladę z szafki i daję
mu tę igłę.
Salonik pasażerski na drobnicowcu m/s ORNETA.
.
– Czego stoisz? Siadaj, skoro już jesteś.

Zenek jest w kolorowym plażowym kompleciku. Koszula
ze lnu, krótkie rękawki i szorty. Wiem, że załoga nie
powinna utrzymywać zbyt bliskich kontaktów z
pasażerami. Mimo to, powtarzam:

– Siadaj, pogadamy.

– Słuchaj – mówi Zenek – jeśli ktoś będzie pytał, to
znamy się już od dawna. Nie chcę ci robić przykrości.

– Jakich przykrości? Ostatecznie jestem dorosłym i
wolnym człowiekiem. Mogę dobierać sobie towarzystwo
według własnej woli…
*    *    *
Na mostku drobnicowca m/s BYDGOSZCZ.
.
W kilka dni po rozpoczęciu rejsu przyszedł do mnie pożyczyć książkę. Usiadł na kanapie i położył głowę na
oparciu. Długie, zręcznie zaczesane włosy zgrabnie zakrywały niewielką łysinę.

– Mam wiele nowych książek – powiedziałem – kupiłem je przed rejsem i jeszcze nie zdążyłem wszystkich
przeczytać.

Podszedłem do półki i zacząłem zdejmować je po kolei.

– A może pan przeczyta „Skok”, Albertyny Sarazin? Doskonała rzecz. Była prostytutka i złodziejka napisała
powieść o niezapomnianym, lirycznym klimacie. Język bardzo realistyczny… L`Astragale – dodałem.

– L`Astragale – powtórzył – L`Astragale.

– Tak. To po francusku znaczy „skok”. Tytuł oryginału.

Wziął do ręki książkę i przekartkował ją szybko.

– Wiesz… wie pan – poprawił się – to może być dobre… Właściwie to nie ma co robić na tym statku…
Wymawiał słowa w charakterystyczny sposób, przeciągając śpiewnie końcówki. W niektórych częściach zdania
zawieszał głos i robił wdech, odrzucając głowę do tyłu, jak człowiek, który ma wiele do powiedzenia.

– Jesteście jacyś dziwni, zamknięci w sobie. W ogóle nie utrzymujecie z sobą kontaktów. Teraz poznaję, że
wasze życie to właściwie wegetacja. Obserwuję was od samego początku i właśnie do takiego wniosku dochodzę.

Co mam mu powiedzieć? Jest pierwszy raz na statku i do tego na statku handlowym. Wybrał się w podróż
morską, ponieważ jest stosunkowo tania. Wysiądzie w jakimś porcie docelowym, podróż się dla niego skończy i
znowu znajdzie się w świecie ludzi, którzy mu całkowicie odpowiadają. A my zostaniemy w rozciągniętym czasie,
który jest z góry zaplanowany i wymaga dostosowania się do jego wymiaru. Zamknięcie Kanału Sueskiego
spowodowało wydłużenie się wszystkich rejsów na Daleki Wschód o dwa tygodnie. TYLKO o dwa tygodnie…
– Dwa tygodnie! Mój Boże! I pan tak spokojnie o tym
mówi?

O właśnie – cóż dla nas znaczy dwa tygodnie wobec
rejsu, który trwa cztery miesiące?

– Widzi pan – powiedziałem – każdy chce na swój
sposób jak najszybciej zabić ten czas. Idzie więc do
kabiny, czyta książkę, śpi – i dodałem: – Nie
radziłbym panu zbytnio ingerować w nasze życie.

– Pan jest pierwszy, z którym na ten temat
rozmawiam –zastrzegł śpiesznie.

Mimo że chciałem być sam, pozwoliłem mu zostać.
Moje myśli koncentrowały się wokół rzeczy, o których
staramy się oficjalnie nie wspominać. Tymczasem
rozmawialiśmy o tym wszystkim, o czym rozmawia
się podczas pierwszej wizyty. Opowiadał o swoim
zawodzie, odrzucając głowę i energicznie gestykulując.
W pewnym momencie jego ręka opadła na moje
ramię. Spojrzał na mnie pytająco.

– Mam w swojej kabinie rozpieczętowana butelkę.
Sherry Cordial.

Trudno nie skorzystać z nadarzającej się okazji.
Alkohol, nasz przyjaciel.
Przy radarze.
 
Piliśmy rubinowy płyn, nektar, przypominający krew. Idź więc złoto do złota! A ja myślałem o Warszawie, o
spacerach i o mocnym uścisku, który powinienem czuć powyżej prawego łokcia. „Jak ty doskonale chodzisz pod
rękę”… komu ja to mówiłem?

– Wiesz…, wie pan – zacząłem, ale przerwał mi.

– Nie, nie, doskonale! Mów mi po imieniu! Jestem Zenek.

I nagle napotkałem usta. Przez moment. Rozchylone i bezwolnie przygotowane do pocałunku. Trwało to tak
krótko, że mogłem zatuszować tę dwuznaczną niezręczność. Wyciągnąłem do niego rękę i wymieniłem swoje
imię. A potem stwierdziłem, kołysząc się nad kieliszkiem:

– Cholera Zenek, schodzę na ląd zaraz po tym rejsie!

Opadł na szeroki fotel. Jego długie, opalone nogi wystawały daleko na dywan. Zachłysnął się niewytłumaczalną,
wyolbrzymioną radością:

– Jak ja to u ciebie lubię! Siedzimy, rozmawiamy sobie, a ty nagle stwierdzasz: „cholera, schodzę na ląd”!...
*     *     *
 
– Pamiętasz Zenek, jak wpadłeś do mnie pierwszy raz? Powiedziałem, że po tym rejsie zejdę ze statku.

– Pamiętam. No i co, nie przeszło ci?

– Raczej nie.

– I co ty będziesz robił na lądzie?

– Wszystko, tylko nie pływał.

Zenek patrzy na mnie z niedowierzaniem.

– Nie wierzę. Tylko tak mówisz, bo dopadła cię chandra. Obserwuję cię od jakiegoś czasu i widzę, że jesteś w
dołku… Wiesz co? Mam w kabinie butelkę. Pójdę po nią.

– Nabierasz właściwych nawyków Zenek, ale zachowaj ją na później. O ile wiem, to na dole piją. Pójdziemy ich
odwiedzić.

Idziemy na dół.

W kabinie, na końcu długiego korytarza panuje swojski bezład. Tomasz trzyma w ręku niebieski kartonik wyjęty
z koperty.

– „Byłeś motylim powabem mojego życia” – czyta – „Byłeś motylim powabem”… Dlaczego BYŁEŚ?

Sięga po butelkę z piwem i wlewa połowę zawartości do gardła.

– Ona tutaj pisze wyraźnie: BYŁEŚ. Dlaczego BYŁEŚ?

Na stole stoi dziesięć pustych butelek po piwie. Tomasz upija się planowo i systematycznie.

– Przeczytaj dalej – proponuję.

– „Byłeś motylim powabem mojego życia, gdy upojeni latem, jesienią, całowaliśmy ostatnią z pereł blednącego
czasu, a może miłości, rozłąkę”… Ona pisze wiersze.

Tomasz jest kompletnie załamany. Odbieram mu niebieski kartonik.

– Słuchaj, ty byłeś dla niej motylim powabem właśnie w tej chwili, którą ona opisuje. Wtedy, kiedy byliście
razem. BYŁEŚ nie znaczy, że NIE JESTEŚ.

Nic nie trafia mu do przekonania.

Idiotyczne nieporozumienie.

– No, to otwieramy koniak? – pytam.

– Jaki koniak?

– Ten, który dał nam Wybicki z Mohammedii.

„Byłeś motylim powabem!”, śpiewamy. Z sąsiedniej kabiny stuka niecierpliwie w ścianę motorzysta. Z
pewnością chce spać.

Robi się bardzo późno.

Idę do mesy i zapadam miękko w kołyszący się fotel.

– Słuchaj! – ktoś potrząsa moim ramieniem.

– Co?

– Powiedz, gdzie ja mieszkam? – Zenek ledwo stoi na wacianych nogach. Opiera głowę o moje czoło i dyszy
wonią jałowca. Biorę go pod rękę i prowadzę długim korytarzem do jego kabiny, drugie drzwi na lewo, i
układam na koi.

– Śpij!
   
   
   
   

Wojciech T. Pyszkowski
                   
        Opublikowano 26 czerwca 2019
________________________________________________________________________________________
Facta Nautica
dr  Piotr Mierzejewski
.
           
 
Statki i okręty. Facta Nautica. Shioos and Wrecks.
 
           
 
Sztandary haftowane, szkolne  i strażackie
 
           
 
Skok przez Atlantyk
KOPALNIA MYSŁOWICE
Mój pierwszy statek
Wyjście w morze
Początki w PSM
Kandydatka na
DARZE POMORZA
Marynarskie wigilie
Wachta
Jak zostałem Drugim