Facebook Facta Nautica
Facta Nautica - Internetowy Magazyn Nautologiczny
   
-   MORZE   |   MARYNARKA HANDLOWA   |   STATKI   |   OKRĘTY WOJENNE   |   WRAKI   |   MARYNARKA WOJENNA   |   ŻEGLUGA   -
           
WSPOMNIENIA
       
         
         
  KANDYDATKA NA "DARZE POMORZA"  
 
 
  Wojciech T. Pyszkowski
   
 
           
Dar Pomorza

Na pokładzie DARU POMORZA: Ja łysy w towarzystwie Mamy, która mnie odwiedziała na kandydatce.
Fotografia ze zbiorów Wojciecha T. Pyszkowskiego.
-

Ach, te listy!!!

Znowu plon grzebania w archiwum Rodziców – kilka moich listów, w tym dwa z kandydatki na
DARZE
POMORZA
. Znowu wspomnienia i decyzja, aby podzielić się nimi na łamach Facta Nautica, mimo że temat ten
został już poruszony we wpisach Roberta. Może jednak inne nieco spojrzenie uzupełni tę relację i tym samym
przyczyni się do pełniejszego obrazu tych wydarzeń.

Moja decyzja pójścia do Szkoły Morskiej nie była planowana od dawna, a raczej wymuszona groźbą powołania do
wojska. Oczywiście zawsze pragnąłem wyrwać się z rodzinnych pieleszy i podróżować, poznając świat, ale było
to raczej odległą perspektywą. Pod czujnym okiem Rodziców, którzy chcieli widzieć we mnie rozsądnego i
odpowiedzialnego człowieka, zamierzałem po liceum dostać się na studia. Moje pierwsze podejście na
Polonistykę, zakończyło się niepowodzeniem – dwója z historii. Drugie, tym razem na Psychologię, z tym
samym wynikiem, lecz tym razem z powodu niezaliczenia przez szacowne gremium egzaminacyjne mojej pracy
na temat problemu tzw. współczesnej młodzieży. Wykazałem w niej, udowadniając ze swadą, że w
rzeczywistości ten problem nie istnieje, co spotkało się z wyraźną dezaprobatą
i pozbawieniem szans na studiowanie na tym wydziale.

No cóż, czas leciał, na wiosnę miałem się stawić na badania na Wojskowej Komisji Uzupełnień, kiedy nadeszło
olśnienie – Szkoła Morska!!! Przez kilka miesięcy uzupełniałem swą mierną wiedzę z fizyki i matematyki
(przedmioty egzaminacyjne do PSM), jakimś cudem zdałem teorię i pozostał jeszcze egzamin praktyczny na tzw.
kandydatce.

Na początku lipca 1963 roku, nigdy dotąd nie mając pod stopami pokładu żadnego statku, znalazłem się na kei,
przy
DARZE POMORZA.
-
Dar Pomorza
DAR POMORZA: Widok z marsa grotmasztu na kambuz i bak.
Fotografia: Wojciech T. Pyszkowski.
-
Ów moment uwieczniłem w swoich notatkach w ten sposób:

.........Fregata stała nisko oparta o nabrzeże. Widziałem burty, trzy wysokie maszty, niewyraźny kształt
nadbudówek i wystający bukszpryt. Wchodziłem na trap z mocnym postanowieniem wyłuskania poszczególnych
elementów z tego dużego, jeszcze dla mnie pogmatwanego, obrazu. Zobaczyłem zwisającą siatkę lin i tych, co
już wiedzieli, gdzie jest kubryk, dziób, a gdzie rufa.

.........Bardzo niepewne były moje pierwsze kroki po drewnianym pokładzie. Lśnił żółtawą czystością i
niczym nie przypominał trotuaru, albo pokrytej parkietem podłogi. Łagodnie wybrzuszony, zmuszał do
nieco szerszego stawiania nóg.

.........Położyłem walizkę i spojrzałem za siebie. Na nabrzeżu stali zaciekawieni ludzie, przyglądając się
ćwiczebnemu manewrowaniu żaglem. Niektórzy robili zdjęcia i rozprawiali o czymś z niedowierzaniem.
Było ich coraz więcej. Gorący dzień wabił przyjemnym spacerem. Mężczyźni ubrani byli w marynarki,
koszule i spodnie, a dziewczyny o oczach, w których odbijały się wszystkie pory roku, nosiły krótkie
spódnice.JA założyłem sztywny, jasny drelich, wziąłem przydzielone gumowe buty, sztormankę, pościel,
bieliznę, hamak i… znalazłem się w zupełnie innym świecie.

.........W międzypokładzie gołe deski i zamiatający je uczeń.
– Pościel włóż w hamak, ściśle zawiń. Resztę poukładaj w szafce – tłumaczył, ubrany tak samo, jak ja.
Romantyczna fregata powitała surowością – nieubłaganą konsekwencją marynarskiego życia.”
W połowie lipca, relacjonowałem Rodzicom w cytowanym poniżej liście:

List pierwszy

Gdynia, 15.VII. 63
                       
Jestem już marynarzem całą gębą. Na statku zadomowiłem się bardzo szybko. Przydzielili mnie do tzw. Wachty
III, która w sobotę miała służbę pokładową, w związku z czym musiałem z kilkoma kolegami „po biedzie”
wyczyścić waterweisy – ściekowe kanały, biegnące wzdłuż każdej burty, zamieść dokładnie śródokręcie, a rano
po pobudce wyszorować calutki pokład. Czuję się doskonale. Wziąłem już 4 zastrzyki,
z resztą tutaj nie ma czasu myśleć o dolegliwościach*).
                       
........Pobudka jest o 6.00. Śpimy w międzypokładzie,
zawieszeni wysoko w hamakach. To nie są takie
hamaki, jak te, które widziałem w czasie wakacji.
Wykonane są z mocnego płótna, bez siatki. Składanie
hamaka wraz z pościelą, to cały problem*).

.........Zaraz po pobudce trzeba szybko uwinąć się z
ubraniem i „madejowym łożem”, po czym wybiec na
pokład i przejść po wantach na mars jednego z
masztów. To jest rodzaj gimnastyki*).

.........Na statku są trzy maszty: na rufie najmniejszy –
krojcmaszt, a na śródokręciu dwa: grot i fok. Na
każdym z masztów są jakby dwa piętra. Jedno – jakieś
15 m. nad pokładem, to mars, a najwyższe – saling.
Od rozmaitych nazw aż kręci się w głowie. Przytoczę
Wam tylko opis jednej z czynności przy podciąganiu
szalupy – przekładamy stoper prze kanifasblok i
podciągamy szalupę pod noki żurawika, potem
przekładamy mantał pod kilem i luzując go, osadzamy
szalupę na curbumie.

.........Po przejściu przez mars*) szybko chowamy
hamaki w magazynie i pędem ustawiamy się na
zbiórce. Śniadanie jest o 8.00. Przedtem trzeba jeszcze
wyszorować pokład i wszystkie mosiężne części na
mostku. Jedzenia jest w bród. Jemy co 4 godziny. Dają
nawet kompoty, surówki i cytryny. Od każdego posiłku
wstaję nieprzyzwoicie najedzony.
.

..........
W niedzielę byliśmy na pełnym morzu.
Wycieczka ta była związana z reportażem robionym
przez telewizję. Będzie on nadany 27 albo 29,
....
Dar Pomorza
DAR POMORZA: Szalupa.
Fotografia ze zbiorów Wojciecha T. Pyszkowskiego.
.
dokładnie nie pamiętam. Pracowaliśmy prawie bez przerwy do godz. 21.30. Mimo małej fali kołysało porządnie i
byłem troszeczkę zdezorientowany, ale później przyzwyczaiłem się*).
-
..........Na razie kończę. Całuję Was, Wojtek.
P.S. Jestem zupełnie łysy. Na głowie ani śladu łupieżu. Na przysięgę będę miał już czuprynę jak się patrzy.
Dar Pomorza

*). Wspominałem już o mojej anginie, którą przeszedłem tuż
przed kandydatką i egzaminami. Te zastrzyki to kurowanie
zapalenia żyły w prawej nodze (komplikacje po chorobie).

*). Do nieodłącznych rekwizytów tych porannych przebudzeń
należał hamak, wycięty z prostokątnego kawałka
marynarskiego płótna. Wieszało się go na dwóch hakach,
wkręconych w pokładniki, przy-spawane pod samym sufitem
międzypokładu, stanowiącego pomieszczenie wacht. Pościel
składała się z wąskiego, zbitego koca, zastępującego
materac, z wypchanej twardą słomą poduszki i dwóch koców,
służących do przykrycia. Krótkie rozpórki rozszerzały końcowe,
promieniście rozchodzące się sznurki. Dziwny był sen w tych
kołyszących się, podniebnych posłaniach. Szybki, twardy,
przespany jednym tchem. Owładał wieczornym zmęczeniem i
kończył się dreszczykiem bojaźliwej emocji przed poranną
pobudką.

*). Podczas pobudki, przez otwarty luk wpadał ostry dźwięk
gwizdka. Połączony z przeciągłym okrzykiem, natychmiast
podrywał na nogi. W mgnieniu oka znikały poukładane na
noc części garderoby. Słychać było metaliczny odgłos haków
i krótkie, urywane rozmowy. Po zwinięciu hamaka w twardy,
spłaszczony walec i ścisłym związaniu troków, pędem
biegliśmy na pokład. Każda sekunda była na wagę złota, a
stawką, względnie spokojne rozpoczęcie dnia. Na maruderów
bowiem czekał już instruktor z kartką i ołówkiem w ręku.
Zapisywał bezlitośnie ich numery okrętowe. Dowiadywali się
później o kilku godzinach dodatkowej karnej pracy.
Punktualnie o szóstej pięć, na pokładzie następował przegląd
zwiniętych hamaków, a potem
Widok z sailingu fokmasztu.
Zbiory Wojciecha T. Pyszkowskiego.
.
gimnastyka poranna. Tłum chłopaków odwracał się twarzą
do lewej burty i biegiem ruszał na wanty.
*). Podczas gimnastyki zdobywaliśmy tylko mars. Wspinaliśmy się po cienkich, uginających się niebezpiecznie weblinkach,
prowadzących chwiejną ścieżką prawie na sam szczyt masztu.  Właściwe przebudzenie następowało dopiero po przejściu
marsa. Nabieraliśmy kilka oddechów chłodnego powietrza i schodziliśmy drugą stroną masztu na pokład
.
.
*). Podczas tego dwugodzinnego rejsu pracę na masztach
prezentowali świeżo upieczeni absolwenci PSM, otrzaskani i
doświadczeni „darowcy”. My stanowiliśmy nieświadomy,
roboczy dodatek, stwarzający złudzenie ruchu i ogólnego
ożywienia. Czekaliśmy, podzieleni na grupy, każda wachta
pod swoim masztem. Patrzyliśmy, jak ubrane w czyste, białe
drelichy sylwetki przesuwały się po chwiejnych pertach,
zawieszone między błękitem, a twardymi deskami pokładu.
Od strony nabrzeża nadleciał zielonkawy helikopter z ekipą,
kręcącą film. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem
charakterystyczny głos Chiefa, który wykrzykiwał przez
lśniącą tubę sakramentalne zdania: „ALARM MANEWROWY,
ALARM MANEWROWY, WACHTAMI POD SWOJE MASZTY,
WACHTAMI POD SWOJE MASZTY!” I dopiero teraz zaczęło
się! Przeraźliwy dźwięk dzwonków, nagły ruch, bieganina,
tupot nóg, dobiegające z rufy komendy, niezrozumiałe, obco
brzmiące nazwy… Pamiętam, że stałem, jak wryty,
kompletnie oszołomiony, nie wiedząc, czy biec razem z
innymi, czy stać w dalszym ciągu. W głowie czułem dziwny
zamęt, spowodowany czymś nieuchwytnym, czego jeszcze
nigdy nie spotkałem. Lecz zostałem w końcu porwany w ten
diabelski młyn. Przeskakiwałem sterty lin, ciągnąłem jakieś
gejtawy, luzowałem gordingi, wybierałem grube kiszki fałów.
Zziajany, pobijany, wykonujący wszystko to, co robiła
przypadkowa, uwieszona przy linie grupa. Po jakimś czasie
helikopter odleciał. „Dar” z powrotem przy-cumował do kei i
nareszcie mogłem swobodnie odetchnąć. Wszystkie liny
wisiały spokojnie na swoim miejscu. Znikł bałagan, żagle
znowu tkwiły zwinięte i przywiązane do rei. Byłem kompletnie
załamany.
Dar Pomorza
..........Zanim wypłynęliśmy w prawdziwy rejs,
musieliśmy poznać posmak prawdziwej, ciężkiej pracy,
związanej z przygotowaniem statku do wypłynięcia w
morze. Polegała ona na wykonywaniu
DAR POMORZA; Widok z bukszprytu.
Kolekcja Wojciecha T. Pyszkowskiego.
.
przeróżnych prac konserwatorskich i porządkowych. Dlatego od pierwszych niemal kroków na pokładzie
zawarliśmy bliską znajomość z arsenałem skrobaczek, młotków i niezliczoną ilością puszek z zielona minią,
zeskrobując twarde pęcherzyki rdzy z jaksztagów przy nagielbankach, z szotów i kolumn. Machaliśmy pracowicie
pędzlem, wprawnie rozrabialiśmy w gorącej wodzie szare mydło.

.........Wszystko to w Stoczni Marynarki Wojennej, co na gorąco opisywałem w drugim odnalezionym liście do
Rodziców.  
 

List drugi

Gdynia 26.VII.63

Od dwóch tygodni stoimy na kotwicy w stoczni Marynarki Wojennej. Woda jest potwornie brudna i śmierdząca.
Pływają na niej olbrzymie tęcze smarów i oliwy z resztkami jedzenia, którymi chętnie raczą się mewy.  Wszyscy
wzdychamy do poniedziałku, ponieważ w tym dniu mamy przejść na Skwer Kościuszki. Podobno przyjedzie
Szanowna Telewizja i przeprowadzi bezpośredni reportaż z prac na statku. Będzie przynajmniej jakieś
urozmaicenie.
.........Prawdę mówiąc, jest tutaj szalenie nudno*). Już
zorientowałem się w rozkładzie zajęć. Jesteśmy
podzieleni na trzy wachty, po 40 osób.  Ja trafiłem do
III, bodajże czy nie najlepszej. Mam numer 142 –
ostatni, co dobrze się składa, ponieważ
prawdopodobnie nie zdążę być tzw. bosmańskim.
Bosmański to prawa ręka oficera wachtowego i
bosmanów i zmienia się co dobę. Chłopak, który
obejmuję tą służbę ma prawdziwe urwanie głowy. Jest
za wszystko odpowiedzialny, organizuje zbiórki i
wieczorem nie czuje nóg.
Każda z wacht jest po kolei wachtą służbową. Jeżeli
służbę ma wachta I, to II rano ma przez 3 godziny
wiosłowanie, a po południu wykład lub prace na rejach,
III odwrotnie*).

.........Wykłady to zupełnie osobny i znienawidzony
rozdział. Usiłują nam przyswoić na nich wiadomości o
statku, ożaglowaniu, linach, astronawigacji,
meteorologii itd. Z każdego wykładu musi być
wykonane sprawozdanie z odpowiednim rysunkiem.

.........Najwięcej kłopotu sprawiają nam bosmani.
Krzyczą strasznie głośno i wlepiają za byle co
„godzinki”. Godzinki to prace dodatkowe, wykonywane
przeważnie w nocy u piekarza lub w kuchni. Niedawno
grupka Bogu winnych kandydatów (jeszcze nie
jesteśmy uczniami) dało upust marzeniom i ktoś głośno
wspominał o kurwie*). Przechodził akurat bos (skrót od
bosman), nawiasem mówiąc straszny pijus, i spisał
numery wszystkich przy tym obecnych. Dostali za to po
dwie godzinki u piekarza*). Godzinki otrzymuje się za
niewyczyszczony kubek, źle zwinięty hamak,
przebywanie bez czapki na szkafucie, w czapce w
Dar Pomorza
DAR POMORZA: Widok z baku.
Kolekcja Wojciecha T. Pyszkowskiego.
.
międzypokładzie itd. Ja nie dostałem jeszcze ani jednej.

.........Wcale nie jest tutaj tak strasznie. Byłoby cudownie, gdyby nie latanie po kilka razy naokoło statku za
nieznajomość lin, ciągnięcie do oporu cumy, czy niespodziewane nocne alarmy*).

.........Każdy z wachty służbowej otrzymuje jakąś funkcję. Ja na razie byłem dyżurnym międzypokładu i
trapowym (przy zejściu)*). Jeszcze czekają na mnie takie rozkosze, jak dyżur w umywalni i WC, zmywacz w
kuchni i pomocnik kucharza. Do niezwykle ulgowych służb należą – kabelgatowy – służba w magazynie narzędzi,
hamakownia i maszynownia. Trapowi i w maszynowni zmieniają się co 4 godziny, nawet w nocy.
22 lipca trzech kandydatów uczciło nielegalnym zejściem na ląd. Jednego wyrzucono, drugi otrzymał ostatnie
ostrzeżenie, a trzeci odsiaduje 3 dni aresztu ścisłego*).
.
Dar Pomorza
.........Dzień upływa tu na wyczekiwaniu na następny
posiłek. Przez kilka dni mieliśmy iście tropikalną
pogodę. Podsmażyłem się do slipek i twardo
machaliśmy wiosłami aż do obiadu. Teraz trudno mi
utrzymać pióro w ręku*).

.........Galerników można odwiedzać w niedziele i
święta od 13.00 do 16.30*). Przyjedźcie możliwie jak
najszybciej. Można z Kibicem, bo jest tutaj taki mały
szczeniaczek. Przydałby mi się niebieski atrament.

.........Kończę już, bo o 17 jest pierwsza kolacja (coś
konkretnego).

.........Do zobaczenia na statku, Wojtek.



*). Nie wiem, dlaczego tak napisałem. Przecież kandydackie
terminowanie na statku nie oszczędzało nam wrażeń. Może
miałem dość tkwienia przy kei i z niecierpliwością
oczekiwałem wypłynięcia w rejs?

*). Najpierw praca na rejach, a potem nauka wiosłowania.

*). Zacytowałem to słowo w całości, aby dochować zasadzie
wierności zamieszczanych tutaj listów. Prawdopodobnie
należałoby napisać „k…..”. Ale to nie byłoby to!!! Iluś tam
skazanych na swoje towarzystwo młodych chłopaków, musiało
od czasu do czasu pogadać o osobach odmiennej płci. Nie
wiem, dlaczego byliśmy za to prześladowani…

*). To beznadziejne ciągnięcie do oporu cum lub lin,
odbywało się oczywiście za karę.  Prawdopodobnie chodziło o
zmęczenie delikwentów i tym samym wybicie im z głowy
niesubordynacji, nieuctwa i głupich pomysłów.
DAR POMORZA: Sztagsle.
Kolekcja Wojciecha T. Pyszkowskiego
*). Chodzi to o służbie przy trapie, tzn. przy zejściu ze statku na keję.

*). 22 lipca, najważniejsze święto komunistycznej Polski. Dzień wolny od pracy. Nie upoważniało to jednak do
nieprzestrzegania dyscypliny na statku. No cóż, w końcu nie był to raj, a kandydatka, która miała na celu eliminację
słabych, niesubordynowanych i niezdolnych do przystosowania się osobników.

*). Nauka wiosłowania polegała na kręceniu się bez sensu po basenie portowym w ciężkiej szalupie ratunkowej, którą
wprawialiśmy w ruch za pomocą kilku par wioseł. Miała ona chyba na celu wyrobienie tężyzny fizycznej u cherlawych
szczurów lądowych. Wiosłowanie i ciągnięcie lin powodowało, że dłonie robiły się twarde i pokryte odciskami, toteż
rzeczywiście trudno było potem utrzymać w nich pióro. Listy te pisałem wiecznym piórem, które wymagało od czasu do
czasu uzupełnienia atramentu, o czym wspominam w końcówce listu. Pióro kulkowe, zwane teraz długopisem, nie było
wówczas jeszcze popularne.  Miało to swoją zaletę, ponieważ teksty pisane atramentem nie blakną i są czytelne przez
wiele, wiele lat.

*). Kandydackie (galernicze) życie nasi przełożeni postanowili litościwie osłodzić dopuszczaniem do kontaktowania się z
rodzinami. Zaniepokojeni losem swoich pociech rodzice, mogli spotkać się z nimi na statku i naocznie przekonać się o ich
stanie. Muszę powiedzieć, że rozstanie robiło swoje. Również i ja z niecierpliwością oczekiwałem Ich przybycia, mimo że z
radością wyrwałem się spod ich kurateli. Chciałem pochwalić się tym, że wbrew ich przypuszczeniom bardzo dobrze daję
sobie radę. A wspomniany Kibic, to hodowany przez nich pokraczny piesek, który po latach niestety zginął śmiercią
tragiczną, kopnięty przez oszczekiwanego przez niego troglodytę.
Zachował się jeszcze jeden list, w którym opisywałem Rodzicom z niecierpliwością oczekiwany przeze mnie rejs kandydacki
po Bałtyku. Po teoretycznym wstępnym przygotowaniu, wyszliśmy z portu 15 sierpnia, aby zawinąć do Ustki, Łeby i
Kołobrzegu. Wtedy po raz pierwszy zetknęliśmy się z pełnym morzem i obsługą żaglowca w różnych warunkach
atmosferycznych.
;
Dar Pomorza
DAR POMORZA: Liny sztormowe na relingach.
Klekcja Wojciecha T. Pyszkowskiego
.
                   

List trzeci

Dar Pomorza. 18 VIII. 63

.........Jesteśmy już trzy dni w rejsie. Wyobraźcie sobie, że przeżyliśmy pierwszy sztorm i to trwający przeszło
dobę. To nie był sztorm wielki, ale niektóre fale wlatywały na pokład i moczyły do suchej nitki. Najpierw fala
rozbija się o burtę, gdzieś w kierunku baku, potem tysiące kropel rozpryskują się nad głowami i nawet
najmniejsza ich ilość sprawia wrażenie, że jest się pod prysznicem. Nie sposób jest od tego uciec, mimo że już
wcześniej widziało się nadciągającą fontannę.

.........Teraz muszę się pochwalić – wypiąłem Neptunowi tyłek. Tylko nieliczni znieśli kołysanie. Nie było takich
nawet dziesięciu. Chorowała nawet część załogi, a pan Pyszkowski nie. Czułem się doskonale.
Tak się złożyło, że nasza wachta miała wtedy w dzień czterogodzinną służbę (12.00 do 16.00) i tzw. „psiaka”
– wachtę nocną od północy do godziny 04.00. W dzień przez dwie godziny stałem na rufie przy sterze. Widziałem
z góry calutki pokład, łącznie z bakiem. Widok był kapitalny. Dziób unosił się najpierw wysoko, a potem, powoli
opadając, wżynał się w postrzępione kołnierze piany.

Reda Kołobrzegu, 20 sierpnia, 1963 r.

.........Przerwałem pisanie listu na dwa dni. Nie mam nawet czasu na podrapanie się. Do 23-go muszę
wykończyć wszystkie sprawozdania z wykładów i zajęć praktycznych, a 25-go jest końcowy egzamin. Rejs
polega właściwie na tym, że co pewien czas są alarmy manewrowe (nawet w nocy), a co cztery godziny
zmieniają się wachty. W czasie rejsu śpi się średnio 5-6 godzin na dobę, ale dotychczas byłem tylko jeden raz
tak naprawdę zmęczony.

..........W czasie tych dwóch dni znowu wiał sztormowy wiatr, silniejszy, niż poprzednio. Tak się złożyło, że
ponownie miałem dwugodzinną wachtę na sterze, tym razem od godziny 20.00 do 22.00. Stałem za wzorowego i
musiałem uważać, żeby nie narazić się na klątwy oficera wachtowego. Utrzymać kurs na żaglowcu jest bardzo
trudno w zwykłą pogodę, a co dopiero podczas sztormu! Mnie udawało się zupełnie dobrze, bo sterowałem
średnio z dokładnością do trzech stopni, podczas gdy dopuszczalne są wahania do pięciu.

..........Wiatr mieliśmy od lądu, tzw. bajdewind. Huczał w olinowaniu, próbując wydąć żagle w odwrotną stronę.
W końcu porwał bram na fokmaszcie i krojcsztagsel. Padał ulewny deszcz.

..........Wspaniale jest na morzu podczas sztormu. Statek podnosi się wysoko i powoli opada. Za burtą tworzą
się wielkie płachty piany, pokrywające przejrzystą powierzchnię morza. Jego kolor jest niezwykły, czysto
zielony, przypominający barwę szlachetnego kamienia. Kiedy wieje silny wiatr, statek jest przechylony na jedną
z burt. Pokład ucieka spod nóg i trudno utrzymać równowagę nie tylko nam, ale i trzem zwierzakom – dwa psy i
kot Kuba.

..........Wczoraj przeszedłem generalną próbę swojej wytrzymałości. Przez przeszło godzinę, podczas potężnego
kołysania, pracowałem pod bakiem, w kabelgacie. Czterech moich poprzedników zrejterowało, wybiegając z
zielonymi twarzami na pokład i pędząc do „armaty” (miejsce wyrzucania odpadków). Znowu nie odczułem nawet
najmniejszych mdłości*).

..........Byliśmy już w Ustce i w Łebie. Teraz stoimy na redzie Kołobrzegu. Nasza wachta otrzymała pozwolenie
na wyjście do miasta. Ja zostaję, bo muszę trochę się poduczyć. Chcę zdać egzamin jak najlepiej. Czuję się
bardzo dobrze, noga jakby się uspokoiła. Jutro już zamierzam wchodzić na wanty. Ale mimo wszystko, w
skrytości ducha myślę czasem o miękkim łóżku i czterech ścianach.

.........Teraz wpadli przerażeni koledzy, wołając, że przed wyjściem będzie egzamin ze znajomości linek*).

Kończę już, bo muszę któremuś z nich dać list. Całuję Was, Wojtek
                   
*). Rzeczywiście, ja szczur lądowy, który po raz pierwszy w życiu miał pod nogami pokład, wykazywałem się wyjątkową
odpornością na morską chorobę. Byłem z siebie bardzo dumny. Niestety, do czasu – wspomniałem już o tym w relacji z
pobytu na statku instrumentalnym „Horyzont”.
*). Sprawdzian ze znajomości linek był ulubionym narzędziem instruktorów w nękaniu nas przed zezwoleniem na zejście do
miasta. Polegał on na wyrywkowym wskazywaniu wybranych przez instruktora lin, służących do manewrowania żaglami i
rejami. Końcówki tych lin zamocowane były do nagli, tkwiących w otworach nagelbanków, ciągnących się po obu stronach
burt. Należało wymienić nazwę danej linki, oraz określić jej przeznaczenie. Tego rodzaju znajomość rzeczywiście była
niezbędna do sprawnego wykonywania wszystkich czynności podczas alarmów manewrowych.
.
                   
Dar Pomorza
 
.........Tzw. kandydatkę, mimo nękających mnie komplikacji po przebytej anginie, przetrwałem i zaliczyłem
pomyślnie. Oczywiście nie wszyscy mieli takie szczęście. Odpadli ci, którzy z różnych względów nie mogli
przystosować się do wymagających wysiłku, dyscypliny i kondycji warunków spartańskiego życia na morzu.
Ów okres tak podsumowałem w swoich notatkach:

Gdynia, 30 sierpnia, 1963 r.

Mam już za sobą rejs kandydacki i egzamin. Wkrótce rozpoczynam naukę w szkole. Z pewnym dystansem
wspominam pierwsze kroki na DARZE POMORZA.

..........Minęło dobre pół miesiąca, zanim zorientowałem się, że to, co przedtem stwarzało wrażenie bezładu,
było ściśle ustalonym trybem postępowania.

..........Rozgryzłem nareszcie tajemnicę skomplikowanych nazw. Wiedziałem już, że maszt składa się z kilku
segmentów: kolumny, stengi, bramstengi i najwyżej położonej bombramstengi. Że umocowany jest do stępki, a
nad pokładem utrzymują go wanty, sztagi i paduny. Przekonałem się, że każda nazwa ma swoje uzasadnienie i
zawiera szereg łatwych do zapamiętania części. Zdając sobie z tego sprawę, można łatwo je wyrecytować.

..........Na przykład: FOKBOMBRAMSTENSZTAGSEL. Jest to jeden ze skośnych, trójkątnych żagli, biegnących po
sztagach między masztami. FOK, bo biegnie do masztu o tej samej nazwie. BOMBRAMSTEN, ponieważ swym
górnym końcem sięga bombramstengi. SZTAG, bo wciągany jest po sztagu. SEL, to końcówka, określająca
żagiel.
.
Dar Pomorza
DAR POMORZA: Praca przy plecieniu "kotek".
Kolekcja Wojciecha T. Pyszkowskiego.
.
..........Wiem także, że aby podnieść szalupę, należy najpierw przełożyć stoper przez kanifasblok i podciągnąć ją
pod noki żurawika. Potem, z kolei pod kilem przełożyć mantał i luzując go, osadzić szalupę na curbumie.
Niezliczona ilość alarmów manewrowych wpoiła we mnie znajomość położenia i przeznaczenia każdej linki.
Gąszcz ich wydał mi się absolutnie jasny, zrozumiały i logicznie usystematyzowany.
O wiele więcej kłopotu sprawiło mi poruszanie się po rejach. Długo nie mogłem pozbyć się lęku wysokości.
Z zazdrością patrzyłem na moich kolegów, którzy bez lęku przesuwali się po pertach najpierw najniższej rei, a
potem po kolejnych, aż do najwyższej.

...........Schodziłem z rejsu kandydackiego świadomy, że czeka mnie jeszcze niełatwa walka z moją słabością.
         
________________________________________________________________________________________
Facta Nautica
dr  Piotr Mierzejewski
.
           
 
Statki i okręty. Facta Nautica. Shioos and Wrecks.
 
           
 
Sztandary haftowane, szkolne  i strażackie
 
           
 
Skok przez Atlantyk
KOPALNIA MYSŁOWICE
Mój pierwszy statek
Wyjście w morze
Początki w PSM
Kandydatka na
DARZE POMORZA
Marynarskie wigilie
Wachta
Jak zostałem Drugim