Facebook Facta Nautica
Facta Nautica - Internetowy Magazyn Nautologiczny
 
-   MORZE   |   MARYNARKA HANDLOWA   |   STATKI   |   OKRĘTY WOJENNE   |   WRAKI   |   MARYNARKA WOJENNA   |   ŻEGLUGA   -
       
Z kapitańskiej skrzyni Roberta Zahorskiego
     
       
CODZIENNOŚĆ W SZKOLE MORSKIEJ
(Studentom Akademii Morskich dedykuję)
Kapitan ż.w. ROBERT ZAHORSKI-

-
 
Robert Zahorski
Autor (z prawej) w internacie Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni.
Ze zbiorów autora.
-
   

Po kandydatce na DARZE POMORZA kontynuowaliśmy ją w szkole. Nadal BW (bez wyjścia). Trening musztry
przed uroczystym ślubowaniem pod okiem starszych kolegów. Krok defiladowy i podobne. Od 1 października
zostaliśmy pełnoprawnymi słuchaczami PSM. Podczas ślubowania naszą defiladę odbierał ówczesny premier
Piotr Jaroszewicz.

---------Dostaliśmy  mundury wyjściowe. Pierwszy i drugi rok nosił mundury marynarskie, a trzeci rok kroju
oficerskiego. Materiał lichy, kocowany. Wyjście do miasta było 3 razy w tygodniu. W środy, po nauce własnej
do 2100, w soboty do 2400 i w niedzielę do 2200, z tym, że można było dostać przepustką całodobową od
soboty do niedzieli wieczór. Dotyczyło to mieszkańców Trójmiasta i jak się jechało do domu.

---------Przed wyjściem do miasta był przegląd słuchaczy. Strój, porządki w salach sypialnych i tak dalej.
Brało się przepustkę, którą po powrocie należało zwrócić. To był internat, a nie żaden akademik. Większość
czasu po wykładach spędzaliśmy w internacie. Po latach dochodzę do wniosku, że to nie było takie głupie. W
tym zawodzie człowiek żyje w izolacji podlegając różnym ograniczeniom. To w sumie niezły trening
przygotowawczy do takiego życia.
-
Internat Państwowej szkoły Morskiej w Gdyni
Autor (z prawej) w internacie Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni.
Ze zbiorów autora.
-
---------Sami musieliśmy dbać o porządki w szkole. Codziennie któryś z plutonów (tak nazywano klasę
szkolną) był służbowy. Czyściliśmy toalety, łazienki, korytarze i inne pomieszczenia. Pod nadzorem
nielicznych sprzątaczek i ich szefowej Waci (Wacławy). A nimi kierował woźny Nowak, ważna persona w
szkole. Akcja generalnych porządków kilka razy do roku była udziałem wszystkich. Wiórkowanie parkietów,
odśnieżanie wokół budynków szkolnych i tak dalej. Jakiś czas temu pod WSM w Szczecnie omal nie złamałem
nogi na oblodzonym chodniku, ale widocznie studenci są stworzeni do wyższych celów, niż zwyczajni słuchacze.

---------W mieście trzeba było chodzić w kompletnym mundurze. Teraz widzę studentów cudacznie ubranych,
Nieregulaminowe buty, kolorowe skarpetki, różne kurtki i akcesoria. Gdyby ktoś z nas tak się ubrał do
miasta, to mógł stracić przepustkę i być odesłany do internatu przez kolegów ze starszego rocznika. Nie
jestem przesadnym zwolennikiem mundurów, ale albo, albo. Albo kompletny mundur, albo cywilne ubranie.
-
-
Dar Pomorza ------Żyjąc  zamknięciu oczywiście nudziliśmy się i do
głów wpadały różne pomysły. Kwitło kartograjstwo.
Głównie bridż. W soboty były potańcówki w naszym
klubie. Przychodziły znajome i wolne panienki. Często
w łowach matrymonialnych. Rodzice panienek to
wspierały, licząc na wygodne życie swoich latorośli.
W końcu wtedy oficer PMH to był ktoś.

------Ja w Gdyni odczuwałem wyraźnie rodzaj szpanu
środowisk rodzin marynarzy. Pełno było znudzonych
pań w kawiarniach i restauracjach. Szczególnie w Cafe
Clubie,  „Interku” „Kapciu” czyli kawiarni Liliput i
innych. W Szczecinie tego nie dało się odczuć, bo
środowisko nie było tak zintegrowane, jak w Gdyni.

------W szkole wyżywienie było marne. Wspierały nas
paczki żywnościowe z domu. Warto było mieć parę
panienek na mieście i dać się zapraszać na obiady
niedzielne, Parę, bo wtedy nie wyglądało się na
natrętów. Trzeba było być jednak ostrożnym i Ne dać
si9ę wciągnąć w matrymonialne gierki.

------Na mieście czasem dochodziło do incydentów
z miejscową łobuzerią, ale byliśmy zgraną grupą i
sobie z tym poradziliśmy. Ja nie byłem tego
świadkiem, ale nasi poprzednicy przeprowadzili
słynną pacyfikację Sopotu. Pobito tam paru naszych.
Do Sopotu pojechała prawie cała Szkoła Morska,
kilkuset chłopa. Otoczono centrum i kto tylko wyglądał
podejrzanie dostawał lanie. Władze szkoły zostały
zaalarmowane i obstawiły stacje kolejki Gdynia i
Gdynia Grabówek, aby wyłowić prowodyrów. Ale
wszyscy wylegli wcześniej i wrócili pieszo  poprzez
pagórki morenowe za szkołą.
   
Paru jedna złapano o oczywiście wylecieli. Po latach to samo zrobili koledzy z PSM w Szczecinie za pobicie
jednego z nich. W każdym razie miejscowe łobuzy wiedziały, że z nami zadzierać nie warto.
 

------Nudząc się w internacie wymyślaliśmy  różne
psoty. Codziennie rano, po pobudce była gimnastyka
poranna na dziedzińcu. Za punkt honoru uważaliśmy
jej uniknięcie. W soboty było obowiązkowe trzepanie
koców. Pamiętam kawał jaki ktoś zrobił ogólnie
nielubianemu wychowawcy. Poszedł z chłopakami na
gimnastykę i nie zamknął swojego pokoju. W pokoju
wisiał jego ręcznik frote. Z chemicznego ołówka
naskrobał mu na ręcznik pyłu  ze środka ołówka. Pył  
ten był niewidoczny na suchym ręczniku, ale jak
wytarł mokrą twarz, to zrobiła się ona fioletowa.

------Lubiliśmy oficerów Studium Wojskowego, którzy
także byli wychowawcami w Internacie.

------Wieczorem był apel, podczas którego
sprawdzano obecność. Raz w tygodniu była łaźnia.
Kiedyś robiliśmy porządki na strychach. Znaleźliśmy
tam duży kolorowy  portret marszałka Konstantego
Rokossowskiego w mundurze z wielopiętrowym
zestawem baretek odznaczeń. Wycięto z niego twarz
marszałka i robiliśmy sobie zdjęcia wkładając do
wyciętego miejsca swoją twarz.

------Wychowawcy byli różni. Jednych lubiliśmy,
innych nie. No bo kto w tym wieku lubi dyscyplinę?

  Naszymi wykładowcami byli zasłużeni kapitanowie i
inni specjaliści.  Wspominam kapitana Meissnera,  
dawnego dowódcy
BATOREGO, który uczył nas
nawigacji,
Dar Pomorza
 
Dar Pomorza
 
----------Astronomii uczył pan Kaczor, którego opisał Karol O. Borchardt w niezapomnianej książce „Znaczy
Kapitan” jako „hrabiego Birbante Roca”. To był ciekawy człowiek właściwie niczego nas nie nauczył, pomimo
niewątpliwie dużej wiedzy. On żył we własnym świecie, wykład wyglądał mniej więcej tak. Pamiętam temat
pt. „Refrakcja astronomiczna”. Rozpoczął definicją refrakcji i zaczął rysować na tablicy. Opowiadał, że jak
kiedyś na statku podchodził do Kanału Panamskiego to była wyjątkowo duża superrefrakcja  A w kanale śluzy
nazuwają się Gatun, Pedro de San Miguel. Miraflores i już całkowicie zbaczając z tematu wykładu opowiadał
nam o historii budowy kanału. Za to od kpt. Jurdzińskiego (”Ptaska”) dostaliśmy na 2. roku porządnie w kość.
Tylko jeden z całego naszego rocznika miał u niego ocenę bardzo dobrą.
-
Dar Pomorza
------„Diadia” Kwiatkowski, Kpt Wojciech Żaczek –
wiedza okrętowa, Kpt Jurdziński – astronawigacja,  
Kapitan Gładysz od meteorologii, który potrafił uśpić
podczas wykładu najbardziej wyspanego słuchacza.
Nazywaliśmy go „padre Algue” od dawnego specjalisty
od huraganów z Obserwatorium w Manilli, i wielu
innych moich wykładowców, których wspominam z
ogromnym  rozrzewnieniem.

------Teorii okrętu (stateczności) uczył inspektor PRS
inż. Galiński. Świetny wykładowca i bardzo
wymagający. Nie przepuścił niedouczonego.
Sprawdziany prowadził „metodą szkoły
szpiegowskiej”.  Pytanie, czas na napisanie odpowiedzi
i następne pytanie. Nie było szanse zajrzeć do
notatek, czy ściągi, bo już podawał następne pytanie.
Miał pytania, na które trzeba było odpowiedzieć
prawidłowo, na które niepoprawna odpowiedź, albo
jej brak dyskwalifikował wszystko. Uważał, i słusznie,
że nieznajomość tego zagadnienia może mieć fatalne
skutki na morzu.  Do dzisiaj jestem w stanie zdać
egzamin z tego przedmiotu. Kiedy uczyłem MPDM w
WSM w Szczecinie, też tak robiłem. Trzeba było mieć
wiedzę kompletną. Bez wyjątków. Niektórzy
podchodzili do mnie po kilka razy. Byłem wtedy
Głównym Sztauerem w PŻM i miałem w WSM pół
etatu. Chłopaki przychodzili nawet do mojego biura
zdawać ten morski kodeks drogowy, do skutku.
Komandor Celestyn Spyra, szef Biura
Hydrograficznego Marynarki Wojennej uczył nas o
instrumentach nawigacyjnych. To był wspaniały
wykładowca z ogromnym poczuciu humoru. Był
bardzo niski, a my specjalnie kładliśmy kredę na
górnej krawędzi tablicy…
 
To było wszystko bardzo wyraziste postacie. Ale są tacy, Których nawet twarzy nie pamiętam.
-
Dar Pomorza
 
----------Na wiosnę po pierwszy roku wróciliśmy na DAR, aby przygotować statek do kampanii. Był marzec,
z jeszcze ujemnymi temperaturami. Woda zamarzała na międzypokładach, gdzie spaliśmy. Ubrani byliśmy
tylko w drelichy. Najcięższą pracą była konserwacja komór balastowych.
DAR miał 700 ton martwego balastu
w postaci żeliwnych „prosiaków” i kostek granitowych. Trzeba to było wyjąć, komory oczyścić z rdzy,
zakonserwować, pomalować i ułożyć balast na miejsce. Malowanie, zakładanie takielunku ruchomego.
DAR
na wyjście w rejs szkoleniowy musiał wyglądać jak jacht. Na
DARZE mogliśmy się wreszcie najeść do syta.
Obowiązywały bowiem normy żywnościowe z PMH. Uroczyste pożegnanie z orkiestrą i VIP-ami i rejs.
-
Państwowa Szkoła Morska w Gdyni Akademia Morska
Defilada słuchaczy Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni.
Ze zbiorów autora.
Dar Pomorza
Pożegnanie DARU POMORZA.
Ze zbiorów autora.
Opublikowano 29 kwietnia 2018 roku
 
 
W  FACTA NAUTICA także:
Robert Zahorski: Moje morskie wspomnienia. Tak to się zaczęło.
Robert Zahorski:
Radioficer - zawód wymarły.
 
_________________________________________________________________________________________
Facta Nautica
dr Piotr Mierzejewski
-
 
Statki i okręty. Facta Nautica. Shioos and Wrecks.
 
     
 
Sztandary haftowane, szkolne  i strażackie