|
|
|
|
|
|
|
|
|
- MORZE | MARYNARKA HANDLOWA | STATKI | OKRĘTY WOJENNE | WRAKI | MARYNARKA WOJENNA | ŻEGLUGA -
|
|
|
|
|
|
Kpt. ż.w. Robert Zahorski
|
|
|
|
|
|
|
|
|
- -
|
|
|
|
|
Wojciech T. Pyszkowski
|
|
|
|
|
Pokład główny s/s JEREMIAH O'BRIEN, statku typu 'Liberty', zbudowanego w roku 1943 w Portland. S/s KOPALNIA MYSŁOWICE była jednostką tego samego typu. - --
|
W moim poprzednim wpisie, o s/s KOPALNI MYSŁOWICE, napomknąłem o „obłędnej pracy”, jaką wykonywał marynarz na tego typu statkach. Łączyła się ona zwłaszcza z przygotowaniem pokładu po załadunku, przed wyjściem w morze.
Temat ten można znaleźć w poniższym wspomnieniu:
WYJŚCIE W MORZE
Do kabiny wpada ostry błysk światła. Wtłacza ze sobą bezustanny szum silnika. – Co jest, do cholery?! Trzeba w ten sposób zareagować, kiedy bez powodu budzą człowieka w nocy. Nad moja koją zawisa w żółtawej smudze broda. Wyciągnięta ręka maca przez chwilę szot i zapala lampkę. – Co? - pytam. – Wstawać, wpół do czwartej!
Ciekaw jestem, komu zebrało się na żarty. O tej porze najlepiej jest przewracać się na drugi bok.
– Wstawaj! – Słyszę. – Manewry!
Ten ktoś ma jednak rację. Trzeba pozamykać wszystkie ładownie. Bosman wczoraj o tym mówił. Powoli zakładam skarpetki i idę do łazienki przetrzeć oczy. Szybko mija sen. Już nie pamiętam, co mi się śniło. Na pokładzie ostre, chłodne powietrze. Czarne hałdy węgla toną w topniejącym wiosennie śniegu, który niespodziewanie spadł tej nocy. Zimno, jak na tę porę roku.
Trymerzy schodzą po trapie, pobrzękując blachami. Wloką ze sobą ogniki górniczych lampek. Statek głęboko zanurzył się w wodzie. Można z łatwością zeskoczyć z burty na keję. Tablica „Załoga na burcie” każe całej załodze stawić się na statku o godzinie 04.30. Właśnie teraz zbliża się ta godzina.
Idę na pierwszą ładownię, uważając, żeby nie potknąć się o sterty desek. Biorę długi hak i zaczynam dźwigać grube deski lukowe. Namokły roztopionym śniegiem i są tak ciężkie, jakby ktoś złośliwie dorobił do nich okucia z ołowiu. Poprzedniego dnia posortowałem wszystkie, stosownie do numerów poszczególnych ładowni, ponieważ pomieszały się podczas postoju na stoczni. Przychodzi Benek. Dźwigam razem z nim dechy i układam na żelaznych rozpornicach.
– Ty – przypomina Benek – układaj równo.
Ciągniemy je długim pogrzebaczem i dobijamy do sąsiednich. Z westchnieniem wspominam nowoczesne klapy na nowszych statkach. Wystarczyło tylko nacisnąć guzik i w dwie minuty ładownie były zamknięte… Nareszcie wszystkie deski ułożone. Trzeba jeszcze przynieść brezenty i dokładnie na nich rozciągnąć. Potem brzegi umocować drewnianymi klinami i założyć ściągacze. To dopiero część roboty. Pozostały jeszcze do sklarowania bomy ładunkowe. Próbuję rozruszać zastałą przez noc windę. Strugi gorącej wody chlupoczą w otwartych kurkach. Uruchamiam dopływ pary do maksimum i naciskam do oporu rączkę biegów. Tłoki ruszają. Włączam kilkakrotnie bieg na wciąganie i bieg na opuszczanie. Potem sprzęgam windę z bębnem, na który nawinięta jest stalowa lina. To samo robię z druga windą. Długie bomy powoli opuszczają się równolegle do pokładu. Ich końce spoczywają w uchwytach po drugiej stronie ładowni. Opieram się z ulgą o burtę i tępo spoglądam na rozkraczone dźwigi. Jest jeszcze ciemno. Za rufą sterczy pokraczna BRYGADA MAKOWSKIEGO. Tam też ładują węgiel. Dźwigi pracują z małymi przerwami przez całą noc. Przy trapie nudzi się marynarz ze statku, który wczoraj przycumował do naszej burty. Oni również mają wyjść w morze dzisiaj rano.
– Chcesz zapalić? – pyta, wyjmując papierosa. – Nie palę. – Idziecie do Włoch? – pyta jeszcze raz.
Nie mam ochoty odpowiadać. Marynarz przytyka zapałkę i zaciąga się kilkakrotnie. Wiem, że chce coś jeszcze powiedzieć. Nudzi się przecież na trapie.
– Idziemy do Afryki. Cholera, bez klimatyzacji. Trzy miesiące – mówi. – Teraz do Gdyni, a dopiero potem do Afryki. Czuję, że w Gdyni będę musiał coś wykombinować. Spróbuję zamustrować na inny statek. Do rejsu jesteśmy gotowi po ósmej rano. Pilota jednak jeszcze nie ma. Jestem prawie pewien, że zjawi się dopiero przed dwunastą. Zawsze coś staje na przeszkodzie sprawnemu wyjściu w morze. Jak nie pilot, to WOP, jak nie celnicy, to brak holowników.
W mesie wszyscy jedzą spóźnione śniadanie. Mały, wiecznie roześmiany Cieśla opowiada: – Mówię wam, co za okropny sen miałem dzisiaj. Jak Boga kocham. Śniło mi się, że miałem olbrzymią czuprynę. Spadała mi aż na oczy. Śmiech. Cieśla jest przecież łysy. – Tak – powtarza Cieśla. Na imię ma Jasio i podobno doskonale strzyże. Podczas rejsu każdy, kto chce skrócić włosy, zgłasza się do niego. – Jasiu, wyglądasz jak Jezusek. Coś ty taki zabiedzony? – Palacz z maszyny zawsze musi coś wtrącić. – Ja to zawsze będę chudy – odgryza się Cieśla. – Po co mi taki śmietnik, jak twój? – I pokazuje jego brzuch. Odpływamy dopiero po dwunastej.
|
|
|
|
|
Opublikowano 26 czerwca 2018 roku
|
|
|
_________________________________________________________________________________________ Facta Nautica dr Piotr Mierzejewski -
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|